Nowa generacja modelu Defender to dla Land Rovera szansa na powiększenie potencjalnego grona klientów. Trzy rozmiary, mnogość silników, jak i swoboda w konfiguracji to w zasadzie recepta na pełny sukces. Land Rover Defender ma konkurować w kategorii i luksusu i zdolności terenowych. Nie dziwi więc, że dwa ikoniczne modele przyozdobiono w wyjątkowe barwy.
Co to za okazja?
Czemu jednak mój Defender 90 jest taki zielony? Co oznacza enigmatyczne oznaczenie 75th? W 2023 Land Rover świętuje 75 lecie modelu Series I. Właśnie z tej okazji jego potomek, Defender, otrzymał wyjątkowy lakier Grasmere Green. Bazą dla niego stały się wersje HSE, więc klient otrzymujący rocznicowy egzemplarz jednocześnie zamawia najbogatsze wyposażenie.
Ograniczona jednak jest lekko dostępna gama silnikowa. W moje ręce trafiła odmiana P400, ale dostępny jest jeszcze diesel D300. Dla większego brata, Defendera 110, można zamówić też hybrydowego P400e. Prawie zapomniałem jednak o największym limicie – ilości. Tylko 1948 egzemplarzy wyjedzie z fabryki w tym wyjątkowym wydaniu. Plotka głosi, że rozchodzą się wyjątkowo szybko.
Detale robią robotę.
W edycji 75th nie tylko nadwozie pokryto zielonym lakierem. Praktycznie cała karoseria jest tak pomalowana. Wnętrze wykończono w tonacji Resist Ebony, a okleina konsoli środkowej wykonana jest z materiału Robustec. Defender ma więc być nie tylko świetnie wyposażony, ale i trwały.
Do tego akcent zwieńczający – 20″ alufelgi, oczywiście w kolorze Grasmere Green. Dla tej wersji nie wyobrażam sobie zmiany ich nawet na klasyczne białe. Wszystko to sprawia, że „krótki” Defender nabiera lekkości sylwetki, odwraca szyje przechodniów i po prostu cieszy oko kierowcy.
W środku jest tylko ciekawiej. Mnóstwo przyjemnego w dotyku materiału przeplatanego z czymś, co z pozoru wygląda jak zwykły plastik. Tak, plastik w aucie za ponad pół miliona złotych. Wspomniany wcześniej Robustec jest twardy, ale nawet późniejsze zabawy w lekkim terenie nie powodują żadnego skrzypienia ani piszczenia. Jest dobrze.
To w czym Defender 90 jest lepszy od większych?
Testowany Defender 90 jest ostatnim z całej gamy wielkościowej. Czym więc się one różnią? Przede wszystkim jest…krótszy. Płyta podłogowa 110 jest po prostu większa niż w „moim”. Z kolei ta ze 130 jest takiej samej wielkości jak w 110, a tam dodatkowe rozmiary osiągnięto przedłużając nadwozie. Tu z kolei jest tak samo dużo miejsca w środku, jak u większych braci. Różnicę widać dopiero w bagażniku, który jest niemal symboliczny, bo 297 litrów liczone do rolety ledwo wystarczy na dwie średnie walizki.
Kolejną różnicę można zobaczyć albo stoją z boku, albo próbując wsiąść do auta. Dopiero wtedy widać, że to po prostu jest wersja trzydrzwiowa. By zając miejsce w drugim rzędzie należy przytrzymać guzik na fotelu kierowcy lub pasażera i cierpliwie poczekać jakieś 15-20 sekund aż ten się odsunie. Dopiero potem niezbyt godnie próbować wskoczyć. Co prawda moje córki z tyłu mogą rozegrać mecz koszykarski, bo dla nich miejsca jest w bród, ale taki ja z moimi 186 cm wzrostu, ma go po prostu wystarczająco. Nie trzeba ani więcej, ani mniej, jest w sam raz.
Najważniejsza jednak różnica bardzo szybko pokazuje się po ruszeniu. I wcale tu nie mówię o spalaniu. Przy tak ogromnym, bo jednak ważącym 2280 kg, nie ma mowy o ekonomii. Chociaż rzędowa 6 o pojemności 3 litrów jest jednak jednym z najbardziej wydajnych silników. Wspomagana turbiną rozpędza Defendera do setki w 6 sekund, zatrzymując się dopiero na 191 km/h. 300 KM i 550 Nm robi robotę.
Przy tym jeszcze nawet względnie brzmi, jak na aktualne czasy. Rozsądne operowanie gazem skutkuje przy spalaniu, w trasie, w okolicy 10-12 litrów na setkę. Najlepszy wynik przy bardzo delikatnej jeździe to 8 litrów, ale wymagało to zdecydowanie za dużo uwagi. W mieście jednak ten wynik raczej trzeba podwoić. Ale umówmy się, nikt nigdy nie spodziewał się po Defenderze, że będzie sączył benzynę. A szczególnie nie w terenie.
Na szosę czy na A1?
Defender 90 jest po prostu zwrotniejszy. Mniejsze auto zawraca łatwiej. Łatwiej też jest wyczuć jego gabaryty. To w żadnej mierze nie jest małe auto. Przy długości 4,586 m jest większy niż moje BMW Serii 3. Do tego jego natywna wysokość to 197 cm. Dobrze, że nie zabrakło tu regulowanego zawieszenia pneumatycznego. Inaczej wjazd do niektórych parkingów podziemnych by był nie lada wyzwaniem.
Skrócony rozstaw osi pomaga również w warunkach terenowych. Kiedyś ogromnego Isuzu D-Max’a zakopałem w piasku, bo zawiesił się na moście, na swoim ogromnym brzuchu. W wypadku Defendera łatwiej jest takiej sytuacji uniknąć. Nie bez powodu właśnie krótkie auta najlepiej się sprawdzają w ciężkim terenie.
Ja oczywiście nie chciałem ryzykować ciągnięcia traktora głęboko, więc ograniczyłem się do stromych podjazdów i błotnistych wybrzeży Narwi. Defender dzięki sprytnym trybom jazdy, a przede wszystkim temu Auto Response, nie potrzebuje używać reduktora. A przynajmniej nie przy moim „obciążeniu”.
Wszystko dzieje się powoli, spokojnie, bez niepotrzebnych emocji. W sposób dostojny wyjeżdża. Dopiero później, patrząc na ubrudzony lakier, widać jak głębokie było to błoto. Na szczęście Defender jest w stanie brodzić aż do 90 cm, choć absolutnie nie rekomenduję sprawdzania tego limitu. Wytłumaczyć ubezpieczycielowi utonięcie lub dryfowanie auta by było niezwykle ciężko.
Czy jest drogo?
Defender 90 w wydaniu p400 i wersji 75 th Anniversary zaczyna się w cenniku, na dzień testu, od 601 tysięcy złotych. Mój miał na pokładzie parę dodatków, w tym pakiet holowniczy za 10620 zł. Finalnie został wyceniony na 615 tysięcy. To wszystko za praktycznie najwyższą wersję wyposażenia. Oznaczenia na drzwiach i klapie bagażnika przypomającfe o edycji specjalnej nie wymagają dopłaty. Ta samo jak przeszklenie tuż pod dachem, tzw. Safari box.
Jest to jednak po prostu drogo. Czy jest to auto pod inwestycje? Nie mam pojęcia. Czy do tej pory wersje specjalne dawały fajną stopę zwrotu? Niestety i tu nie podpowiem. Wiem jednak, że na widok tego Defendera odwróciło się więcej osób niż jakiegokolwiek auta sportowego, którym jeździłem. Więcej osób było zainteresowanych jego wyglądem i lakierem niż osiągami. Chyba właśnie o to chodzi w tym wydaniu.
Czy sprostał wymaganiom?
Oczywiście odpowiedź jest banalnie oczywista – to zależy. Oczekiwałem niesamowicie żwawego auta i się nie zawiodłem. Pod aspektem przestrzeni w środku również jest ok, póki nie muszę przewieźć niczego większego. Pojemność bagażnika dyskwalifikuje Defendera jako auto rodzinne.
Czy twarz cieszy się po zjeździe z asfaltu? Oczywiście! Krótki, zrywny, pewny w prowadzeniu. Dokładnie tego oczekiwałem i się nie zawiodłem. Uwielbiałem też po prostu wskoczyć do auta i pojeździć bez celu. Nieważne czy po asfalcie, czy szutrowych bezdrożach, czy przez las. W Defenderze najważniejsza jest ta pewność i poczucie bezpieczeństwa. Do tego niesamowicie cieszy oko, nie tylko przechodniów, ale i właściciela. Czy jest to auto idealne? Nie. Czy je chcę? Tak! Gdyby tylko nie był aż tak drogi jak jest limitowany.
We współpracy z Land Rover Polska
Dobry i ciekawy wpis. Naprawdę dobrze napisane. Wielu osobom wydaje się, że mają rzetelną wiedzę ,by się wypowiadać na poruszany przez siebie temat, ale zazwyczaj tak nie jest. Stąd też moje miłe zaskoczenie. Chcę podziękować tu za Twój trud. Koniecznie będę polecał to miejsce i częściej wpadał, aby przejrzeć nowe posty.