Dziwnym trafem, ale też zupełnym przypadkiem, do testów trafił do mnie ponownie Land Rover Discovery Sport. Tym razem w innym wydaniu, bo z silnikiem wysokoprężnym, i w wyższej wersji wyposażenia. Czy to wystarczy, by zatrzeć dość przeciętne pierwsze wrażenia? Na pewno od razu rzuciło mi się w oczy dodatkowe akcesorium.
Discovery Sport nie jest sportowy.
Od razu pragnę zaznaczyć to, co przy poprzednim teście. Im szybciej przymiotnik „Sport” usuwamy w naszej głowie z nazwy auta, tym przyjemniej będzie się podróżowało. Sport bowiem powinien być autem niskim, lekkim, o bardzo bezpośrednim układzie sterowania. I przede wszystkim bardzo niepraktycznym. Tymczasem to dziecko koncernu Jaguar Land Rover jest dokładnym przeciwieństwem wszystkiego co powyżej wpisałem.
Discovery Sport jak przystało na Land Rovera mierzy nieco ponad 172 cm wysokości, przy długości 460 cm i 1740 kg wagi, więc absolutnie nie jest to kategoria piórkowa. W moim egzemplarzu zamontowany był dodatkowo akcesoryjny bagażnik dachowy, więc auto przekraczało 2 metry wysokości. Oznaczało to również, że przez całe 12 dni testu musiałem parkować pod chmurką. Przy ponad 10-stopniowych mrozach i dość intensywnych opadach śniegu było to ciekawe przeżycie. Człowiek jednak się przyzwyczaja do ciepłego garażu zaskakująco szybko.
Fakt faktem jednak, że bagażnik w tym wypadku sprawdza się doskonale jako powiększenie przestrzeni ładunkowej, tylko jeśli auto ma pełne obłożenie. Mówię o tym, gdyż do testów dostałem 7 miejscową wersję. Wówczas do dyspozycji pozostaje jedynie 115 litrów. Wystarczy jednak złożyć fotele, by mieć 840 litrów. 1771 litrów deklaruje producent składając również drugi rząd. Nudne dane, które życie weryfikuje pakując walizki lub robiąc rodzinne zakupy w dowolnym dyskoncie spożywczym. Ewentualnie na przedświątecznych łowach na prezenty.
Ekonomia w wydaniu Discovery Sport.
Do uzupełnienia nużących danych technicznych brakuje tylko spalania, prawda? Miejmy to za sobą. Najmniejszą bulwarówkę napędza skromny, dwulitrowy, silnik wysokoprężny, wspomagany turbosprężarką. Generuje on 204 KM i 430 Nm, rozpędzając auto do pierwszej setki w 8,9 sekundy. Dla formalności wspomnę, że druga setka jest dostępna, ale nie miałem tak blisko do Niemieckiej autostrady by to sprawdzić. Zresztą bagażnik dachowy skutecznie hamował moje zapędy do szybkiej jazdy.
Deklarowane 5.4 litra na setkę można włożyć między bajki, pojęcia nie mam kto i jak tyle osiągnął. Najniższa wartość, jaką udało mi się osiągnąć w trasie to 7,8 litra. Dodatkowy balast niestety swoje zawsze robi, nie tylko w postaci bagażnika, ale i np ciężkiej szyby panoramicznej. Podczas testu zrobiłem 450 km, ze średnią 8.8 litra. Jazda miejska jednak, przy spokojnym traktowaniu gazu, może nadal się kończyć spalaniem poniżej 10 litrów. Godne pochwały jest też działanie systemu start-stop, za sprawą miękkiej hybrydy, wspomagającej silnik spalinowy. Nie sądziłem, że nie będę chciał go ciągle wyłączać, tak jak to robię np. w testowanej aktualnie Cuprze Formentor VZ5.
Discovery Sport, wybierz kierunek i jedź.
W przypadku słowa „Discovery” umysł od razu myśli o dalekich wojażach. O pokonywaniu najgorszych nierówności terenu, pustyni, rzek. Tu nie ma miejsca nic z powyższego. W Discovery Sport w rzece utonie albo zaleje silnik. Na pustyni ugrzęźnie, a na Rysy nie podjedzie. Żadnego ekstremum. Z tym że kompletnie nikt tego od niego nie oczekuje. On nie ma strachu zjechać z ulicy, a nawet i z szutrówki w leśny trakt. Nie ma problemu potańczyć na lodzie, co niestety miałem okazję sprawdzić podczas odwilży. Mały Discovery radzi sobie nadzwyczaj dobrze.
Oczywiście ma mnóstwo trybów jazdy na każdą możliwą nawierzchnię oraz tryb brodzenia i asystent podjazdu z góry i pod górę, ale powiedzmy sobie szczerze, kto będzie z tego korzystał? Większość czasu spędziłem w trybie „auto terrain response”, dając elektronice pole do popisu. Wiem, że to była dobra decyzja, bo ani razu nie miałem sytuacji gdzie bałem się o utratę trakcji. Oczywiście nie w głowie mi zabawy w głębokim terenie. Zdecydowanie nie mam ochoty wzywać pomocy drogowej, do zakopanego auta. Poprzednio już na sprawdzałem, że na wydmach, ale w warunkach ciepła, auto radziło sobie przednio.
Discovery Sport pełny bajerów.
Jak już o sprytnej elektronice mowa, to Discovery Sport posiada jej trochę więcej niż tylko system jazdy w terenie. O komfort kierowcy dbają zarówno bardzo komfortowo wyprofilowane fotele, oczywiście ogrzewane. O wrażenia akustyczne dba system Meridian. Podkreślę, że żaden ze mnie meloman, ale uważam że gdyby jako opcję premium inne marki montowały standardowy system JLR, to wszystko by brzmiało lepiej. Tu nie było żadnego zaskoczenia, bo znam to auto, ale zawsze miło jest wrócić do miejsc, które się lubi. Niestety przypomina to też te gorsze wspomnienia, takie jak responsywność menu zegarów wirtualnych. W teorii jest to uzupełnienie głównego ekranu centralnego, ale żałuję, że te funkcje się nie dublują. Szczególnie że opóźnienie jest dość spore, a odwraca jednak uwagę od drogi.
Zwykłe trasy.
Co prawda nie uważam, żebym zrobił ogromną ilość kilometrów za kierownicą Discovery Sport, aczkolwiek dzięki aurze miałem okazję testować go w każdych warunkach atmosferycznych. Od nagłych zawiei śnieżnych podczas sesji zdjęciowej, przez przymrozki, aż do odwilży. Jak już ustaliłem, Discovery Sport nic sobie z nich nie robi. Zdecydowanie jednak nie lubi ostrych zakrętów. To jest ciężkie i duże auto, nic więc dziwnego. Stworzono je jako bulwarówkę, ew auto do wyjazdów z rodziną na wakacje. Szczególnie z silnikiem Diesla najlepiej czuje się na trasie i wcale mnie to nie dziwi. Ja też obcując z nim, cieszę się, że mogłem wyskoczyć poza miasto.
Drobiazgi.
To słowo idealnie obrazuje o co chodzi w życiu z autem z gamy JLR. Na co dzień nie zauważa się, że auto zachowuje się w trochę inny niż pozostałe sposób. Że fotel ma wiele pasów kolorowej nici i dodatkowe skórzane fałdy, które zaskakująco dobrze wspierają plecy. Aluminiowe nakładki na progi, które zadziwiająco łatwo się czyści. Drzwi, otulające całe progi, przez co w środku się mniej brudzi. Czy regulacja temperatury za pomocą pokręteł. Te wystarczy wcisnąć, by włączyć ogrzewanie foteli albo pociągnąć by regulować siłę nawiewu.
Niestety od ogromnej ilości czerni fortepianowej nie sposób uciec, więc trzeba sobie przygotować zawczasu ściereczkę do wycierania odcisków palców. Szkoda. Na szczęście ilość plusów dodatnich znacznie przeważa. Dlatego polecam włączyć ulubioną muzykę, odprężyć się i sunąć przed siebie, odciętym od otoczenia. Wspominam o tym, bo auto jest naprawdę dobrze wyciszone. Trochę przeszkadza jedynie szum, ale jego przyczyną jest box dachowy, w którym po prostu zamarzły zamki i nie mogłem do zdjąć.
Discovery Sport, czy….?
Cennik Discovery Sport otwiera wersja R-Dynamic za 229,800 zł. Mój egzemplarz testowy, po wybraniu silnika i wersji wyposażenia, został wyceniony na 263,700 zł. Dodając do tego lakier Firenze Red za 5200 zł, dach panoramiczny za 7960 zł i parę innych dodatków i bardzo szybko przekracza się 300 tysięcy.
Z jednej strony może się wydawać to dość dużą kwotą, ale należy pamiętać co Discovery Sport oferuje. Ogrom miejsca w środku, szczególnie jak na auto na tak niewielkiej płycie podłogowej znacznie mniejszego brata, to dopiero początek. Land Rover zawsze oferował dobre możliwości terenowe, a przy tym stara się odejść od stereotypu marki awaryjnej. Nie podąża drogą „tabletyzacji” wszystkiego, pozostawiając analogowe rozwiązania tam, gdzie naprawdę warto.
Konkurencja niewielkich SUV-ów jest duża, bo jest tu zarówno Lexus NX, BMW X3, czy Mercedes GLC. Wszystkie dają z siebie wszystko by zagarnąć jak największy kawałek tortu. Prawda jest taka, że każdy zawsze znajdzie coś dla siebie. Ja tylko powiem, że zdecydowanie bardziej wolę w rękawiczce zmienić pokrętłem temperaturę, niż zamarzniętym palcem klikać po tablecie.
We współpracy z Land Rover Polska