z zewnatrz Honda

#37 Honda E 2021 | BEV 154KM | TEST | Elektryczny gokart

Podchodząc do testu modelu Honda E byłem bardzo sceptyczny. Słyszałem wiele o symbolicznym zasięgu, prze dziwacznym wyglądzie i ekstrawagancji tego auta. Oczywiście okazuje się że nie taki straszny diabeł jak go malują. Maleńkie, z pozoru, auto elektryczne okazuje się mieć więcej zalet niż wad, a ta z pojemnością akumulatorów okazuje się najmniej istotnym z minusów ujemnych.

Honda E, czyli co to jest?

Postawmy sprawę jasno. Honda nie spodziewa się, że E będzie hitem sprzedaży. To jest auto typowo pokazowe, jako prezentacja planowanej elektryfikacji floty. Taki „Halo car”, który ma skręcać karki przechodniom, być fun-carem, a jednocześnie mieć choć te minimum praktyczności. Przy premierze w 2020 udało się to idealnie. Generalnie, gdyby dobrze umyć tego małego gokarta, można postawić go w środku dowolnej galerii, i nikt nie pomyśli, że to model produkcyjny.

Odbierając auto zdziwiłem się mocno nad tym jak mała ona jest, a przesiadałem się bezpośrednio z Jazz’a, który kolosem też nie jest. Mała Honda E wygląda niczym sportowy but. Biały, może nieco dziwnie narysowany, a jednocześnie krzyczy „Fajny jestem, co?. Niczym wesoły szczeniaczek, zachęcając do zabawy. W środku z kolei to kolejna Honda która zaskakuje bardzo pozytywnie.

Japońskie high-tech.

A czym takim zaskakuje ten mały samochodzik który wygląda jak trampek? To pierwsze auto które spotkałem wykończone w środku prawdziwym drewnem. Co więcej, nie są to wyłącznie wstawki, a pełne panele. I nie tylko to jest wyjątkowe. W życiu bym się nie spodziewał w takim autku bezramowych drzwi! i to nie tylko z przodu. To raczej bajer zarezerwowany dla aut premium bądź typowo sportowych. Jak by nie patrzeć mocno podnosi koszty produkcji i wymaga dobrego wyciszenia.

Jeszcze więcej bajerów, bo to nadal mało? To dawaj konsolę, możemy grać w Fifę na split screenie. I mówię kompletnie poważnie bo na pokładzie jest wejście HDMI oraz gniazdko 230V. Na klasyczne gniazdko zapalniczki też się miejsce znalazło, i USB typu A. Oraz bezprzewodowe Apple Car Play.

Wisienką na torcie są kamery zamiast lusterek. Zajmują dwa skrajne ekrany, a przywyknięcie do spoglądania na nie zamiast za szybę przychodzi zadziwiająco naturalnie. W pierwszej chwili szukałem jednak regulacji kąta, ale dostępne jest jedynie przybliżenie, oraz wyświetlanie odległości do auta z tyłu. Znalazło się też miejsce na czujnik martwego pola zaraz pod wyświetlaczem.

Pozostałe trzy ekrany są naprawdę funkcjonalne, i to już odkładając na bok dodatkowe multimedia. Lewy służy za cyfrowe zegary. Czytelne, choć w chyba jednak trochę przeładowane informacjami. Kolejne dwa to już małe centrum sterowania okrętem. Można bez problemu podzielić je między ekran Car Play, a ustawienia auta – np wyświetlanie przepływu energią. I kolejność tych ekranów można swobodnie zamieniać. Co więcej, jest też dedykowany klawisz do przeglądania ostatnio otwartych aplikacji/ekranów.

Do Łodzi dojadę? Honda, E?

Jak już wspomniałem o przepływie energii…Trzeba przejść do największej wady Hondy E, a mianowicie zasięgu. Akumulator ma pojemność jedynie 34 kWh, co przy oszczędnej jeździe pozwoli na osiągnięcie nie więcej jak 230 kilometrów zasięgu. Mi, przy naprawdę delikatnym traktowaniu akceleratora i mocnej rekuperacji, udało się osiągnąć nie mniej jak 13,5 kWh/100 km. Trochę szaleństw i mocnego przyspieszania i 20-22 kWh średniego zużycia nie jest niczym niezwyczajnym.

Oczywiście niewielki akumulator ma swoje uzasadnienie w postaci niższej masy własnej. 1527 kg to nadal jest dużo, ale patrząc przez pryzmat iż jest to auto w pełni elektryczne, to zaczyna to wyglądać znacznie lepiej. Kompromis został osiągnięty. Tzn dziś, w 2022 roku, bo czytałem opinie i testy, iż jeszcze rok po premierze zasięg wynosił ledwo 100 km, przez bardzo nie zoptymalizowane oprogramowanie układu napędowego.

Aspekt praktyczny.

Dobrze, ale auto nie może być wyłącznie jednym wielkim, jeżdżącym gadżetem, prawda? Honda E, pokazuje, że…może. Podchodzę do auta, otwiera się samo, uroczo animując światła główne. Wysuwa klamki niczym w Aston Martinie. Na drzwiach widzę znaczek NFC, niestety nie mam nic z tym modułem by odblokować auto, bo zapewne do tego to służy.

Otwieram te cudne bez ramkowe drzwi, i zasiadam w fotelu, czując się jak na starej, komfortowej wersalce. Położyłbym telefon na kolejnym znaczniku NFC przy ekranach ale nie dość, że stamtąd spadnie, to jeszcze nie sparuję go tak szybko, a szkoda. Chowam więc do kurtki, bo i tak nie ma miejsca by go odłożyć. Chyba że go kieszonki przy złączach, ale po co? Zapomnę.

Do tyłu nawet się nie pcham. Córkę z foteliku musiałem przysunąć pod same ekrany, bo druga weszła za nią. Nawet nie pytam jak ciasno ma żona, choć na szczęście podłoga jest całkowicie płaska, bez żadnych tuneli. Nie mam pojęcia jak, ale nie chcę wnikać, bo liczy się efekt końcowy.

W bagażniku mam plecak fotograficzny, dwa worki kabli, i jedną siatkę z zakupami. Na nic więcej nie ma miejsca. A żałuję, bo walające się kable nie są zbyt praktycznym rozwiązaniem. Akumulatory gdzieś trzeba było upchnąć…Także pod aspektem praktycznym to Honda E oblewa ten egzamin.

A w bączki to umie?

I przechodzimy do najważniejszego atutu Hondy E. W przeciwieństwie do nudnego towarzystwa z zachodu posiada napęd wyłącznie na tylną oś. Z możliwością delikatnego poluzowania smyczy w postaci ESP. Wówczas bardzo ochoczo, nawet przy nieco zbyt szybkim wejściu w zakręt łapie uślizg. Co prawda by w pełni się cieszyć młodzieńczą zabawą przydałaby się mokra nawierzchnia, pusty plac i…wypięcie bezpieczników. Tak, niestety elektronika dość szybko wkracza, bardzo szybko kończąc wszystkie próby.

Z drugiej strony, może to i lepiej. Jeszcze by się przypadkowo akumulator z tego wszystkiego rozładował. Honda E sprawdza się za to doskonale jako typowo miejskie autko. Fenomenalnie mały promień skrętu – to drugie auto jakie miałem w garażu, zdolne wyjechać „na raz” z mojego miejsca. Wcześniej udało się to tylko Skodzie Enyaq. Poza tym przy niskiej prędkości można włączyć na kamerach widok z góry, dzięki czemu jeszcze łatwiej się manewruje w miejskim zgiełku.

Cena zabawy.

Wypuszczając w 2020/2021 Hondę E producent nie mógł trafić gorzej terminem. Początek pandemii, głęboki Home Office pracowników biurowców, i nic nie zapowiadało by sytuacja miała się zmienić. A tu debiut bardzo drogiego auta stricte do miasta. I to raczej targetowanych go młodszej publiczności, niż rodzin z dziećmi. Chyba, że jako drugie, lub trzecie auto w domu. Poza tym zdecydowanie bardziej w domu, niż w bloku, z przyczyn które już wielokrotnie wymieniałem.

Tak długo zwlekam z ujawnieniem ceny nie bez przyczyny. Cennik otwiera 155 tysięcy złotych za wersję z silnikiem 100kW. Moja wersja 113kW (154 KM), z pakietem dodatków przekracza 180 tysięcy. To jest znacznie więcej niż np Kia Soul, oferująca wyższą moc, zasięg, i więcej miejsca. Za to Honda E ma atuty z którymi w ogóle nie ma dyskusji.

Po pierwsze – żadne z aktualnie produkowanych aut nie ma tyle ikry i niuansów co E. Po drugie, co dla niektórych nie jest istotne, nie znam innego auta z napędem na tylną oś, bezramkowymi szybami, udającym tak dobrze sportowo-miejskie. Honda E robi to doskonale, obracając więcej szyi niż Cupra Leon w matowym lakierze. Tak więc Japończykom cel się udał, o tym aucie można bez żadnego wstydu mówić na mieście. A to dopiero ich pierwszy elektryk.

MP

We współpracy ze Honda Polska

Instagram

Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *