Brytyjskie auta od zawsze kojarzą mi się z niezwykłą dozą dostojności, ponad wszelkie inne charakterystyki. Nie ma znaczenia jak się prowadzi, nie ma znaczenia że projektant wypił o jedną szkocką za dużo rysując linię nadwozia. Na dalszy tor schodzą osiągi. Po prostu wsiadasz, i od razu pojawia się elegancki wąs, klapeczki na oczach, wyprostowana sylwetka i tytuł „Sir” przed imieniem. W końcu, za sprawą Land Rovera Discovery Sport, przyszło mi się przekonać ile z moich nastoletnich wyobrażeń jest prawdą. Prawda często bywa brutalna. A jak jest w typ wypadku?
Discovery Sport – Stereotyp czy mit?
Wrócę jeszcze na chwilę do tego co miałem w głowie przed odbiorem auta – mojego mniemania o Land Roverze. Przede wszystkim, niestety również z relacji bliskich, kojarzył mi się z tym, który bije się z Alfą o króla lawet i serwisów. A w przerwach między wizytami w serwisach potrafi przejechać Saharę i skoczyć na drinka na koło podbiegunowe. Dość skrajne, prawda? Poza tym ogromne serducho pod maską i kolosalna emisja CO2. Cóż, może i takie były produkty Brytyjczyków sprzed 20 lat, gdy królowała zasada „ujdzie, jakoś to będzie”.
Odbierając Discovery Sport spod Salonu MM Cars zrobiłem sobie rundkę po placu. Co prawda pierwotny charakter aut się zachował, lecz zdecydowanie widać postęp po samym ich designie. Z wielkich i topornych stały się znacznie bardziej nowoczesne, zadziorne, a wciąż eleganckie. Co prawda Disco Sport jest najmniejszym zawodnikiem w całej gamie Land Rovera, i jednocześnie bliźniakiem Range Rovera Evoque, lecz to wciąż jest 4597mm długości auta. Jak na „baby” Disco to jest zdecydowanie dużo. Blisko 2,2m szerokości (licząc z lusterkami) i 1,73m wysokości to definitywnie największe auto które miałem okazję prowadzić.
Co zadziwiające, pozycja za kierownicą jest tak dobrana, iż w ogóle nie czułem jego gabarytów. Może to zasługa regulacji w aż 14 płaszczyznach, dopełniona terenową kamerą 360 stopni, acz mogę stwierdzić iż manewruje się równie dobrze jak małym Renault Clio. Śmiało można ruszyć na zakupy – blisko 800l bagażnika zmieści albo trzeci rząd siedzeń z bombelkami, albo likwidację kolekcji w każdym sklepie w każdej galerii handlowej w mieście.
Sport w Discovery.
Praktyczne aspekty za mną. A jak to się „odpycha”? Do testu dostałem jednostkę napędzaną raptem dwulitrowym silnikiem spalinowym, połączonym z mikro hybrydą. Ta odpowiada za rozruch silnika i system start/stop. Tak, terenówka ma tryb oszczędzania paliwa. Co prawda jest on dość nieintruzyjny, ale bardzo doceniam dedykowany guzik wyłączenia na panelu centralnym. Nic nie trzeba szukać. Sam silnik generuje równe 200KM, które w zupełności wystarczają do napędzenia blisko dwutonowego krążownika. Oczywiście od jednym warunkiem, ale o tym dopiero w podsumowaniu.
Zdradzę jedynie, że dopisek „Sport” raczej tyczy się linii nadwozia. Ewentualnie spalania. Przy bardzo, bardzo oszczędnej jeżdzie udało mi się zejść poniżej 10 litrów w cyklu mieszanym, i 12 w miejskim. Cykl WLTP zakłada minimalne 13 w tym drugim więc ogłaszam sukces. Jednak wystarczy parę razy mocniej ruszyć spod świateł i nie dość że prawa jazdy nie ma, to i spalanie nie zejdzie poniżej 20litrów. Na szczęście bak mieści 65l, więc stresów o zasięg nie ma.
Wyposażenie.
Cennik Discovery Sport zaczyna się od 190 900 PLN, czego w standardzie już są światła w technologii LED, elektrycznie regulowane fotele, skórzana kierownica. Poza tym nie trzeba dopłacać do kamery cofania oraz tempomatu współpracującego z asystentem pasa ruchu, jak i systemu hamowania awaryjnego. Na pokładzie jest też kompletnie nowy, i o dziwo bardzo płynny i intuicyjny system info-rozrywki, obsługujący przewodowo Apple Car Play i Android Auto.
Moja wersja wyceniona była na 225 520 PLN, z czego najdroższe pozycje to panoramiczny dach za 7050 PLN oraz trzeci rząd siedzeń za 6060 PLN. Z tego drugiego z czystym sumieniem bym zrezygnował, nie mając rodziny co najmniej 4 osobowej. Chociaż nawet wtedy uszami wyobraźni już słyszę płacz tego malucha który musi tam siedzieć sam. Za to lakier Santorini Black za 4430 wygląda na żywo świetnie. Zdjęcia nie są w stanie oddać jego głębi, choć pokusiłbym się o dach w jakimś kontrastowym kolorze, tak jak to zrobiono z jasną tapicerką. Może nie jest to ani trochę praktyczne, acz mnie kompletnie kupiło. Mogę wycierać ją codziennie po moich dzieciakach. Szczególnie, że dzięki przestrzeni na drugim rzędzie foteli mogą zrobić sobie niezłą wojnę. Kierowca i pasażer również nie mogą narzekać na brak miejsca. W żadnym aucie nie miałem tyle miejsca nad głową, ale jak wspomniałem – żadne nie było równie duże.
Próg zwalniający? A co to jest?
Moje Discovery Sport odebrałem na 20 calowej feldze, acz z ogromnym balonem o profilu 50. Z jednej strony ogromne opony pomogą w ciężkim terenie, a jednocześnie nie tracimy nic na wyglądzie. Połączenie obu światów? Przekonałem się dość szybko przez zaburzoną perspektywę za kierownicą, gdzie zwyczajnie nie zauważyłem pozornie płaskiego śpiącego policjanta. Efekt? Kompletnie żaden, bardziej myślałem że to wielka koleina. Trochę zabujało całą budą.
Dla kontrastu z Warszawskiej ulicznej dżungli musiałem zabrać Land Rovera by sprawdzić te wszystkie dodatkowe funkcje, wręcz popisowe, brytyjskiej marki. A tam, na leśnych wybojach bardzo szybko straciłem wyczucie prędkości. Dodatkowo, wjeżdżając w teren zarezerwowany raczej dla quadów, Disco..jedynie zwolniło. Głębokie piaski, gdzie buty się zakopywały nie zrobił na nim kompletnie żadnego wrażenia. Z ciekawości pokonałem tą zapadająca się drogę trzykrotnie, zarówno w trybie „auto”, jak i dedykowanym „piasek”, i za każdym razem po prostu sunąłem do przodu, bez zająknięcia się. Na wirtualnych zegarach wówczas widać jak rozkłada się moment obrotowy, jak zablokowane są wały, dyferencjały i inne magiczne mosty o których nie mam najmniejszego pojęcia. To co wiem, że wrzucając Discovery Sport na wielką, otwartą żwirownię, i wyłączając jednym guzikiem kontrolę trakcji zabawa by była przednia. Ale kto to robi autem o takiej dostojności?
W górę i w dół.
Wspomniałem o bajerach terenowych, więc króciutko rozwinę temat. Na pokładzie jest 5 trybów jazdy stricte terenowej, w tym automatyczny, a do tego miejski „komfort”, i bezsensowny „eko”. Inżynierowie zrobili to tak dobrze, że realnie można spędzić cały czas w komforcie, i okazjonalnie przeklikać wielkim pokrętłem na automatykę. Przy tym warto włączyć kamerę 360 na bardzo płynnym systemie infotainment, i obserwować jak przebijamy się przez dowolny teren. Dookoła rozmieszczono 6 kamer, z czego po jednej z przodu i z tyłu dosłownie pod zderzakiem. Świetna sprawa do obserwacji gałęzi, albo krawężnika. Opcjonalnie jest też system kontroli zjazdu ze wzniesienia, jak i głębokości brodzenia. Z jednej strony wierzę w tą technologię, patrząc na co to robiłem ja i co widziałem w zagranicznych materiałach, i bardzo chętnie bym ją sprawdził nie mając tyle skrópułów. Z drugiej jednak – im mocniejszy teren, tym musi dojechać traktor wyciągać śmiałka.
Rodowód w wersji Discovery Sport.
Na samym początku wspomniałem o Brytyjskości marki, i wszechobecnej wygodzie. Do tej dopisać należy ogromny komfort i bardzo eleganckie wykończenie. To wszystko można wrzucić w najgorszy teren i mieć wiarę że da radę. I moim zdaniem nie ma to najmniejszego sensu. Już tłumaczę.
Discovery Sport nie wybiera się z nastawieniem na osiągi. Nie wybiera się go z chęcią pokonywania wzniesień i rzek. Land Rover jest bardzo dużym i ciężkim autem. Ta masa zabija momentalnie wszelkie sportowe zapędy, mimo deklarowanych 9 sekund do setki. Disco to kompletny krążownik szos i połykacz kilometrów. Im wcześniej to pierwsze stanie się świadome, tym prędzej to drugie stanie się przyjemnością. Bardzo dobre wyciszenie, wygodne fotele, przestrzeń. Dla mnie Discovery Sport idealnie pasuje do małej miejscowości, jako piękna ozdoba podjazdu i auto na wakacje, ale nie jest to typowa bulwarówka. W kierowcy nie budzi chęci szpanowania czymkolwiek. Zachęca by zdjąć nogę z gazu, odprężyć się, i po prostu sunąć przed siebie, nieważne gdzie.
We współpracy z Salonem Jaguar Land Rover MM Cars