W świecie motoryzacji, gdzie innowacje technologiczne i ekologia stają się coraz bardziej kluczowe, Skoda zdecydowanie idzie z duchem czasu. Najnowszym dowodem na to jest Skoda Enyaq RS Coupé, która w swojej wyjątkowej wersji w kolorze Mamba Green przyciąga spojrzenia i budzi emocje.
Ale ten samochód to nie tylko wygląd – pod karoserią kryje się technologia, która zapewnia imponujące osiągi i komfort na najwyższym poziomie. W teście postaram się przyjrzeć bliżej wszystkim aspektom tego elektrycznego SUV-a, sprawdzając, jak radzi sobie na drodze, jakie oferuje udogodnienia oraz czy rzeczywiście może konkurować z najlepszymi w swojej klasie.
Klasyka? Nic z tych rzeczy.
Sylwetka Enyaq RS Coupe to połączenie dwóch najlepszych pomysłów projektantów Skody. Przynajmniej moim zdaniem. Czemu tak kontrowersyjna opinia o SUV’ie? Od samej premiery uważałem, że Enyaq jest najlepiej narysowanym SUV, zaraz po RR Velarze, dzięki świetnym proporcjom oraz maleńkim zwisom. Rozstaw osi optycznie wysmuklił sylwetkę, dając niewidoczny plus w postaci ogromu przestrzeni dla pasażerów.
Oni chyba czytali mi w myślach, bo brakowało mi jeszcze większego ścięcia, by auto było mniej rozrośniętym hachbackiem. Tu przyszło dodanie członu „Coupe”. Tylko, czy to nie zabiło praktyczności?
Nic bardziej dla rodziny.
Na szczęście nic bardziej mylnego. Bagażnik w Enyaq RS to ogromne 570 litrów, więc jest to więcej niż w większości aut typu kombi. A to jeszcze nie jest koniec praktyczności.
Skoda ze swoim Simply Clever nie przestaje zaskakiwać. W klapie jest skrobaczka do szyb, którą normalnie znajdujemy pod klapką wlewu paliwa, której tu oczywiście próżno szukać.
Za szybą widać też uchwyt na bilet parkingowy albo inną plakietkę. Przydatne, choć należy też nadmienić, że raczej nie w Warszawie. Jeszcze przez kilka lat kierowcy elektryków mają zagwarantowane bezpłatne parkowanie oraz jazdę BUS pasem.
Więcej sprytnych rozwiązań? Zapraszam do środka.
Enyaq RS przyprawia o ból głowy
Zacznijmy jednak zwiedzanie od tylnego rzędu. Pierwsze co wita, to niezwykle wygodne fotele. A to tego jeszcze przestronne. Moje 187 centymetrów nadal mieści się bez najmniejszego problemu. Do tego przed sobą nadal mam mnóstwo przestrzeni. Oraz schowek na telefon. Rzadko kiedy mam tyle miejsca nad głową, a mimo że siedzę w Coupe.
To gdzie ten ból głowy? Pojawia się jak tylko się przesiadam do przodu. Nie mówię o perforowanej, obszytej zieloną nicią kierownicy. Zieloną, w kolorze nadwozia. Mamba nie daje o sobie zapomnieć. Te same nicy poprowadzone są na desce rozdzielczej. Trochę urozmaicone carbonowymi wstawkami. A przynajmniej tak mi się wydawało, do pierwszego dotknięcia. W tej cenie plastik nie jest powodem do wstydu. Nim by było wstawienie nijakiej jakości tworzywa.
Do rzeczy? Spróbujcie zmienić temperaturę. Ale po ciemku, żeby nie było za prosto. Bez postoju! Ciężko? Oczywiście. Usunięcie fizycznych klawiszy albo pokręteł zawsze kończy się problemami. Całe szczęście, że choć część ocalono. Szybkie wywołanie funkcji na szczęście ocalono. Oraz nie ukryto lewarka zmiany biegów. Kompletnie nie rozumiem mody przenoszenia go na kierownicę. A skoro o niej mowa…
Miłośnik zakrętów?
Pewny chwyt i pewne prowadzenie? Nic bardziej…pewnego. Na szczęście. Ogromna masa co prawda jest odczuwalna na każdym zakręcie, ale stały napęd na wszystkie koła robi konkretną robotę. Skoda Enyaq RS prowadzi się pewnie, liniowo, bardzo przewidywalnie. Do bólu wręcz. Typowe dla aut elektrycznych wyciąganie nosa, mocno podsterownie. Poślizg? Bez szans. Enyaq ma tyle przyczepności, że w każdym rodzaju nawierzchni nie ma chwili zawahania. Czy to elektronika, czy jednak technologia? Czy jednak połączenie obu?
Pozostaje nic innego jak rozsiąść się w tych kubełkowych fotelach, odpalić masaż albo ulubioną muzykę i pędzić. Póki starczy elektronów. Tych nie powinno zabraknąć, no właśnie, na jak długo? Tu kwestia jest bardzo dyskusyjna. W mieście Enyaq RS spokojnie pokona 500 km. Akumulator ma pojemność 77 kWh netto, a typowe zużycie miejskie to 13 do 17. Wyższa matematyka daje wynik 450 km nawet w pesymistycznym wariancie. Mój test zakończyłem ze średnią właśnie 17 kWh / 100 km, ale w cyklu mieszanym, z połową dystansu w postaci podmiejskich dróg, gdzie ani trochę nie jeździłem ekonomicznie. Do tego wiele kilometrów polnymi drogami w poszukiwaniu kadrów oraz szlaków. Na autostradzie należy spodziewać się jednak zasięgu do 300 km, szczególnie w zimę.
Nowa generacja Enyaq ma już powiększoną baterię do 82 kWh netto oraz lepszy system zarządzania energią. Do tego też ładuje się szybciej, bo z mocą nie 100, a 125 KW. W efekcie krótsze oraz rzadsze postoje.
Najlepszy elektryk?
Śmiałe stwierdzenie, prawda? Wypadałoby poprzeć dodatkowym argumentem. Świetny zasięg, nie mówiąc nawet że jak na elektryka, połączony z dobrymi osiągami. Powiedziałbym, że zasięg osiąga pomimo osiągów, a to już powoli zaczyna budować inny obraz. Świetne aspekty praktyczne połączone z ogromną przestrzenią w środku pomogą odczarować elektryki? W połączeniu ze śmiałym designem, agresywnym grilem oraz tą smuklejszą sylwetką Coupe warto dać mu szansę.
Tylko ile trzeba za niego dać? Tu niestety odrobina dziegciu do tego przesłodkiego słoiczka miodu. Tak doposażona wersja jak moja testowa to wydatek przekraczający 307 tysięcy złotych. W podobnej cenie można mieć zarówno Kię EV6, Renault Scenic oraz Teslę Y. Każdy ma swoje za uszami, ale Enyaq RS jest decydowanie najbardziej zadziorny, a jednocześnie nie próbuje zrobić dookoła siebie szumu. Moim zdaniem właśnie dzięki temu wygrywa.
We współpracy ze Skoda Polska