#96 BAIC Beijing 5 | 1,5 177KM | TEST | Jeden kanarek wiosny nie czyni

Baic Beijing 5 to jeden z trzech modeli tego Chińskiego producenta, który w tym roku miał premierę na Polskiej Ziemi. Tak, Chińskiego. Tak, to jest auto z Kraju Środka. To jest kolejny już producent, który zamarzył sobie podbić Europę swoim produktem. Pytanie czy skończy się na ambicjach, czy jednak ma jakiegoś asa w rękawie. Właśnie o tym postanowiłem się przekonać na własnej skórze. I powiem wam, że to jednak trochę bolało.

Chińska ofensywa

Zacznijmy jednak od początku. Ci, którzy śledzą moje Social Media wiedzą, że byłem na premierze trzech modeli BAIC w styczniu. Wówczas poznałem modele Beijing 3, 5 oraz 7. Niczym w BMW, prawda? Ale skąd ta dziwna nazwa? Beijing to po angielsku „Pekin”, więc stolica Chin. Ciekawy pomysł na nazwę w Europie. Z tym, że każdy z nich już jest na rynku w Chinach już od pewnego czasu. Zostały więc one zaadaptowane do Europejskich wymagań, mają homologację i całą papierologię. Łączy je też silnik, jeden spólny dla całej trójki. O nim będzie później. Model Beijing 5 jest tym najbardziej wyczekiwanym. Dlaczego?

Gabarytowo odpowiada np Toyocie Rav-4, Hyundai Tuscon czy trojaczkom VAG czyli Atece, Karoq oraz Tiguanowi. Beijing 5 ma dość bogate wyposażenie, a mimo wszystko niższą cenę niż wymieniona konkurencja. Do tego jest to pierwszy z całej trójki samochód ze skrzynią automatyczną. Do tego ten kolor…i to za darmo!

Wygląd

Beijing 5 wygląda jak połączenie Lexusa z Hyundai, takie skojarzenie usłyszałem o testowanym modelu. W kolorze żółtym metalicznym zdecydowanie zwraca uwagę. Co ciekawe to jedyny kolor nie wymagający dopłaty. Co jeszcze ciekawsze, pozostałe są zwyczajnie nudne. A właśnie aspekt ciekawości może grać kluczową rolę przy odsprzedaży auta.

Przód auta to niesamowita kombinacja rombów, schodzących w dół gradientem, dzięki czemu przód auta wydaje się większy niż jest naprawdę. Do tego jest to sprytne ukrycie czujników i radarów, właśnie w tym wzorze. Pierwsza moja myśl – gdzieś już to widziałem. Dokładniej w Lexusie RX. Uczą się od najlepszych. Zwieńczeniem maski jest napis Beijing. Dziwne, że nie ma logo marki.

Z tyłu uwagę zwraca ogromny napis. Oraz światła z animacją zarówno przy zamknięciu, jak i otwarciu auta. Lampy Pixel LED wyglądają ładnie, ale niestety nie są adaptacyjne. We wnętrzu znajdziemy stare dobre pokrętło wysokości, a same światła niby dają fajne zimne światło, ale nie wycinają jadących z naprzeciwka aut. Szkoda.

Z profilu Beijing 5 to typowy przedstawiciel swojej klasy. Plastikowe wstawki nad nadkolami, drzwi zasłaniające progi, z pozoru nic nadzwyczajnego. Dopiero wprawne oko zobaczy, że szyby od słupka B nie są przyciemniane, a jedynie dymione. Wygłuszenie nadkoli z tyłu jest dość tanie, a z przodu nie ma go wcale. Do tego jeśli wierzyć źródłom, blacha we wszystkich modelach BAIC nie jest ocynkowana. Nurkując pod auto, które już jedną zimę w Polsce przetrwało nie widać jeszcze nadchodzącej tragedii. Przy naszej ilości soli na ulicach wróże tu sukces, ale w serwisach zabezpieczających auta albo u lakierników łatając dziury. A skoro już przy naprawach jesteśmy…

Silnik

Pod maską każdego z dostępnych u nad modeli Beijing pracuje jednostka o tej samej pojemności i ilości cylindrów. Różnica tkwi w osprzęcie. W tym wypadku jest to silnik o mocy 177 KM i rozwijający 305 Nm , połączony z 7 biegową, dwusprzęgłową skrzynią biegów. Takie połączenie sprawia, że pierwsza setka pojawia się po 7,8s, a v-max jest tuż poniżej granicy drugiej. Realnie sprawia wrażenie wolniejszego niż jest, głównie za sprawą ogromnego problemu z trakcją. Nawet na dogrzanych oponach sytuacja niewiele się zmienia. Szkoda, że nawet opcjonalnie nie ma tu możliwości zamówienia napędu na wszystkie koła.

Sam silnik niestety do najbardziej ekonomicznych nie należy. Inspirowany jednostką TSI jest średnio wysilony, ale w trasie nie udało mi się zejść poniżej 8l, w mieście 10 to też niestety minimalna wartość. Nie ma też systemu start/stop, ani auto hold, które mogłyby wpłynąć na spalanie. Na plus jednak fakt, że jest dość żwawy, szybko reaguje na gaz, ale tylko ze startu zatrzymanego. W locie bardzo ciężko zauważyć, że jest tu skrzynia dwusprzęgłowa. Auto mocno wchodzi na obroty, wyje i przeciąga biegi. Dość dziwne zachowanie, i to we wszystkich trybach jazdy. Są ich aż 4. Zaczynając od bezużytecznego, obcinającego moc i klimatyzację „eco”, standardowego „comfort”, zmieniającego jedynie kolor zegarów „sport” i absolutnie nic nie wnoszącego „smart”. W każdym z nich reakcje zawieszenia są takie same, zmienia się reakcja na kierownicy i kolor. Nawet przyspieszenie jest identyczne.

Pod maską jeszcze warto odnotować wygłuszenie oraz kijek do wspierania maski. Niczym w nowych autach od VW. Widać, że uczą się od najlepszych jak redukować masę.

Kufer

Skoro wiadomo co jest na samym przedzie, to przejdźmy na koniec. Na papierze raptem 350 litrów. Jednak nie jest liczona do tego ani powierzchnia pod podłogą, skrywająca zestaw naprawczy i mały schowek, ani przestrzeń na koło zapasowe. W związku z tym spokojnie zmieszczą się dwie duże walizki i może jeszcze odrobinę niewielkich rzeczy.

Niestety fotele nie mają przelotu na narty. Choć nie wiem czy w ogóle by się zmieściły, bo Beijing 5 ma raptem 4,6 długości i 1,67 m wysokości. Więc identycznie jak Volvo XC60, ale tu jest 16 cm nie regulowanego prześwitu.

Z tyłu

Z tyłu mieszczą się spokojnie dwa foteliki, a dzieciom pozostaje jeszcze trochę miejsca na nogi. Między fotelika raczej nie radzę siadać. Nawet psiakom, chyba że miniaturkom. Dorosłym, po usunięciu fotelika będzie jednak dość wygodnie. Oparcie kanapy jest regulowane, więc pozostanie jeszcze sporo miejsca nad głową. A nogi wcale nie mają źle, bo dookoła jest zaskakująco miękko. Plecy foteli są nie tylko pokryte skórą, zapewne ekologiczną, ale został stary dobry gazetownik.

Zostało też gniazdo USB z zaślepką, niczym w telefonach sprzed 10-14 lat. Jedno też jest w podłokietniku i jeszcze jedno do podziału dla kierowcy lub pasażera z przodu. Trochę marnie.

Beijing 5 jest dla kierowcy.

Z przodu zaś można poczuć się niczym w statku kosmicznym. Spłaszczona, skórzana kierownica, skórzane profilowane fotele. I tylko dwa ekrany, a kierowca jest otoczony przyjemną w dotyku skórą. Jeśli zaś chce się katapultować lub oznajmić awaryjne zatrzymanie musi sięgnąć ręką ku niebiosom, bo właśnie tu ostały się jedyne trzy fizyczne przełączniki. Wszystkim steruje się za pomocą tabletu. Zapisanie pozycji fotela dla jednej z trzech osób? Tablet, ale z ukrytego w pasku menu „ustawień”. Choć aktualnie są to „settingsy”. Tak, BAIC chwaląc się, że Polska jest niesamowicie ważnym rynkiem, mająca te same kolory co nasze godło w swoim logo, tak podkreślającym naszą rolę dla nich nawet nie wgrało do systemu naszego języka. Do niedawna nie było nawet angielskiego, więc to i tak fajnie, że Europa umie zrozumień o co im chodzi.

Tak samo jak naszego języka, próżno szukać kabli by włączyć Android Auto lub Apple Car Play. Kabel posłuży jedynie do ładowania telefonu, choć można też skorzystać z ładowarki indukcyjnej przy podłokietniku. ACP nie ma tu w ogóle. Choć ptaszki ćwierkają, że zarówno Polski, jak i Android Auto niedługo dotrą nad Wisłę. Kiedy? Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale.

Moim skromnym zdaniem osoba projektująca ten system oraz ta, która podpisała zgodę na jego wprowadzenie do Europy powinna stracić pracę. Nigdy nie widziałem systemu tak wolnego, tak nielogicznie napisanego. Funkcje „pod ręką” są bezużyteczne, z podwójnym odwołaniem, a te realnie potrzebne są bardzo głęboko zaszyte. W efekcie patrzymy się w tablet, zamiast na trasę.

Obecne są oczywiście systemy wspomagania kierowcy w postaci kamery odczytującej znaki oraz wykrywania linii. Oba są oczywiście wyłączalne, ale co ciekawe nie włączają się automatycznie po rozpoczęciu jazdy. Zakładam, że BAIC będzie musiał wprowadzić aktualizację to zmieniającą, by dopasować się do Unijnych regulacji. Choć aktualnie te błąd jest wyłącznie na korzyść kierowcy, bo działają one fatalnie. Za przykład niech posłuży, że auto nie jest w stanie usunąć limitu prędkości po minięciu skrzyżowania. Do tego lubi pikać pokazując na ekranie auta przed maską, których tam zwyczajnie nie ma. Podobnie z pieszymi. Duchy w oprogramowaniu. Asystent linii działa zaś najbardziej agresywnie ze wszystkich aut, którymi do tej pory jeździłem.

Beijing 5 nie pozwoli też ruszyć bez zapięcia pasów, choć to może wyrobi w niektórych odruchy samozachowawcze. Choć by podjechać ten metr, dwa, poprawić manewr mogliby pozwolić. Uczucie ambiwalentne. Na pewno zdziwienie kolejne czeka szukając jakiegokolwiek guzika na desce rozdzielczej. Po prostu nie ma nic. Nawet świateł awaryjnych. Ten przeniesiono nad głowę obok lusterka. Kompletnie nielogicznie.

Sztywno tu?

Jak już jesteśmy w temacie nielogicznych rzeczy to warto sobie popatrzeć na parę dziwnych rozwiązań. O braku przycisków już wspomniałem. Do tego stopnia ich brak, że nie ma guzika do pamięci fotela. Schowano je w menu, ale w ustawieniach. Że wentylację i ogrzewanie foteli też tam schowano to już dość logiczne. Samo menu jest dość specyficzne, prawdopodobnie tak się robi to właśnie w Chinach, ale dla mnie jest to dość pomieszane.

Dziwne rozwiązania ciąg dalszy – pokrętła są lekko pod kątem, ale niestety nie pod tym samym. Wywietrzniki nie są spasowane na równo. I to co uwielbiam, mnóstwo czerni fortepianowej.

Idąc trochę dalej, fotele są wyprofilowane na sportowo. Niestety problemem jest ich rozmiar. Ja jako osoba wzrostu wyższego niż typowy Azjata mam bardzo mocno ściśnięte łopatki, i nie widzę w pełni tego co pokazuje się na wirtualnych zegarach. Strasznie szkoda, ale niestety nie pozwala to w pełni się cieszyć autem. Nie, żeby było potrzebne fenomenalne trzymanie boczne, ale niestety jest to warte odnotowania.

Sam ekran to też dobry ewenement. Po odpaleniu auta włącza się domyślny wygląd, dopiero po chwili, jak załaduje się system, to ładuje się wybrany przeze mnie motyw. Sam system niestety najszybszy nie jest. Pokazuje się tylko prędkość, bez lubianego przez starsze pokolenie v-max oraz obroty. Można przeklikać się do historii spalania, przejrzeć błędy, sprawdzić źródło dźwięku i niewiele więcej. Ale nie szukajcie prowadzenia do celu, bo na pokładzie BAIC nie ma żadnej nawigacji.

Wrażenia z jazdy

Chyba najwyższa pora ruszać. Obiecuję, że to jest jedyny moment, gdy nie będę marudził. Prawie. Ale właśnie od tego zacznę. Obecna jest tu dwusprzęgłowa, siedmiobiegowa skrzynia. Nie DSG, ale zakładam, że nią inspirowana. Niestety demonem prędkości to ona nie jest, a do tego ma tendencje do bardzo mocnego przeciągania biegów, przez co silnik wyje w niebiosa, a moment obrotowy dawno się skończył. Można oczywiście przełączyć w trym manualny, ale reakcja jest daleka od oczekiwanej. Ta skrzynia jest po prostu wolna.

Skodo ten temat zamknięto, można w końcu zacząć skupiać się na zaletach. To jak Beijing 5 się prowadzi nie odbiega od średniej rynkowej. Jest po prostu poprawnie, bo nie oczekuje tu kompletnie nikt sportu. Więc i sportu nie dostanie. Profilowane fotele robią nadzieje, ale proszę, nie róbcie ich sobie. Sportowe może być tylko spalanie. W trasie udało mi się, bez wyrzeczeń, zejść do 7,5 na „setkę”. W mieście jednak, oraz na ekspresówce 10 to jest wynik standardowy. Przekroczenie 120 km/h powoduje już pożegnanie z marzeniami o jednocyfrowym wyniku. Prędkości autostradowe jedynie podnoszą apetyt do wartości znanych z prawdziwie sportowych aut.

Niemałe zaskoczenie miałem przy próbie sprawdzenia swoich umiejętności jazdy na kropelce. Gdy wskaźnik zasięgu spadł poniżej 30 km zmienił się w … „low”. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy do domu miałem jeszcze ok 20 km, a nagle przestał mi się pokazywać zasięg. A przede mną droga ekspresowa.

Jeśłi zaś chodzi o głośność w aucie to jest po prostu ok, ale czuć, że nie jest to mocno wyciszone auto. Można korzystać z tempomatu aktywnego, ale przyznam szczerze, że gdybym w niego nie kopnął kolanem, to bym go nie zauważył. Mój wzrost przy tym fotelu prawił, że go po prostu nie widać.

Największe plusy to jednak praca zawieszenia. Bardzo dobrze wybiera nierówności, a raczej nie przenosi ich do kabiny. Czuć, że wjechałem w studzienkę, ale bez konsekwencji. Wysoki profil opony, mimo 19″, ratuje nie raz.

Czy warto?

Kluczowe pytanie, które zawsze sobie zadaję testując jakieś auto. Przy cenie niecałych 128 tysięcy złotych Beijing 5 konkuruje z Toyotą Rav 4, Skodą Karoq, czy Kią Sportage. Cenowo zdecydowanie wygrywa. Daje też więcej przestrzeni w środku, lepsze wyposażenie. Czyli jednak warto? Otóż jak to zwykle w życiu bywa, diabeł tkwi w szczegółach. To właśnie te drobiazgi definiują czy będzie nam się na co dzień chciało jechać właśnie tym autem.

Zaczynając od tych najmniejszych, czyli spasowania wentylacji, to są milimetry, ale jednak nie mogłem na to patrzeć. Działanie radaru i jego duszki. Koledze z innej redakcji postanowił przestać działać system bezkluczykowy. Mi z kolei zdarzało się, że to właśnie kluczyk nie mógł zamknąć auta. Pomagało dopiero się odsunąć. Innym razem auto zwyczajnie nie chciało odpalić, zaskoczyło dopiero po 5,6 próbie. Innego dnia nie chciał wrzucić biegu. A to bardzo długie włączanie się multimediów, by przystawić fotel po żonie na moją zapamiętaną pozycję. Takich malutkich drobiazgów podczas tygodniowego testu nazbierało się na tyle dużo, że nie jestem w stanie z czystym sumieniem polecić tego auta do zakupu. Tak absolutnie szczerze. Jednak wierzę, bo widzę jak dużo aspektów jest na tym samym poziomie co Europejskie modele, a jednak dużo taniej, że następne generacje będą w stanie naprawdę mocno namieszać na naszym rynku. A przynajmniej przyciąć ceny do bardziej znośnego poziomu.

MP

We współpracy z Baic Polska

Instagram

Facebook

TikTok

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *