Jak nazwać mierzącego 4,96 m SUV’a, który jest z nazwy pełnoprawnym AMG, ale jest następcą pewnej nie lubianej przeze mnie linii by nie wyszło że jestem uprzedzony? Mercedes-AMG GLE 53, bo właśnie o nim mowa, nie jest jednocześnie najmocniejszym w swojej rodzinie, bo jest to jedno oczko wyżej. Ale jednocześnie nie ma nic niżej, choć mniejsi bracia dostali oznaczenie „43″. Przestawiam Wam więc następcę linii ML – Dzika polarnego GLE 53 4Matic+ Coupé!
Dłużej się nie dało?
Mercedes od pewnego czasu lubuje się w biciu rekordów w długości nazw swoich aut. Ja przyznaję się bez bicia, nie jestem w stanie zapamiętać całości. Nie zliczę też ilości dubli przy nagrywaniu rolek na Instagrama. Najważniejsze jednak są poszczególne składowe, a nie ich kolejność.
GLE Coupé zdradza kształt nadwozia. Zdecydowanie ten, który bardziej lubię. Jestem fanem opadającego dachu, a w dalszej części testu dowiesz się, że wcale nie jest on niepraktyczny! Jednocześnie tradycyjne GLE wg mnie nie jest zbyt estetyczne, przypominając z tyłu mydelniczkę. Coupé dodaje ogromnemu autu lekkości, której przy tym rozmiarze bardzo potrzebuje. Choć i tak trzeba mu przyznać, że całkiem nieźle ukrywa swoje 2,375 tony masy własnej.
4matic+, czyli nazwa napędu oznacza, że moment obrotowy przekazywany jest zazwyczaj na wszystkie koła. Zazwyczaj, bo jest możliwość przekazania większości na tylnią oś, bo oznacza, że nasz dzik ochoczo zamiata ogonem. Coś, co polecam raczej tym co wiedzą co robią. W innym wypadku GLE po prostu pomoże przejechać przez nieutwardzony teren. Lub ruszy spod świateł z godnym impetem.
AMG 53, czyli w końcu porozmawiamy o sercu. Trzylitrowa jednostka R6 wspomagana silnikiem elektrycznym generuje 435 Km i 530 Nm, rozpędzając naszego dzika do setki w równe 5 sekund. V-max ograniczono elektronicznie do 250 km/h. Przy czym problem turbo-laga zaadresowano tu właśnie przez zastosowanie silnika elektrycznego, o mocy skromnych 20 KM. Dzięki temu GLE 53 przyjemnie ciągnie od samego zera, aż do końca obrotomierza. Pomiary przyspieszenia robiłem w bardzo różnych warunkach, a mowa tu i o rodzaju nawierzchni i o jej suchości. Zawsze wynik był ten sam, więc jestem tu pod naprawdę wielkim wrażeniem.
Eko GLE 53?
Spala przy tym rozsądne ilości benzyny, bo średnio mi wyszło 13 litrów. Jeśli jednak jeździ się spokojnie, możliwe jest zmieścić się w wyniku jedno cyfrowym. Tylko po co? W mieście jednak 15 to takie absolutne minimum. Podczas moich testów górną wartością było 30 litrów, ale tylko dlatego, że Mercedes nie podaje wyższego od 30 litrów/100 km. Na rynku dostępne są dwie opcje połączenia hybrydowego do tego silnika. Miękka hybryda, testowana przeze mnie oraz PHEV. Bardzo się cieszę z pierwszej opcji. Hybryda doładowywana zawsze waży więcej i należy pamiętać ją doładować. Tu wszystko się dzieje samo, więc cały czas korzysta się z jej pomocy.
Skoro już ustanowione, że GLE 53 to szybkie AMG, to czy brzmi prawidłowo? O akustykę próbują dbać 4 prawdziwe wydechy, niestety mocno tłumione przez WLTP. W środku słychać bardzo mocne podbicie z głośników, na szczęście można to wyłączyć. Zdecydowanie polecam pobawić się i ustawić tryb konfigurowalny pod siebie. Opcji jest po prostu bez liku, więc każdy znajdzie optymalne ustawienia. Zarówno co do osiągów, twardości zawieszenia, reakcji skrzyni, jak i właśnie doznań dźwiękowych. Ja pozostaję wierny twierdzeniu, że głośniki to są od muzyki, a nie wydechu.
By zakończyć opowiadanie o zewnętrznych walorach GLE 53 nie sposób nie wspomnieć o obuwiu. Ogromne 22-calowe kute felgi, z oponą o szerokości 285 mm z przodu i 325 mm z tyłu robią niesamowitą robotę. Niestety wrażenie robi też ich cena oscylująca w graniach 20 tysięcy złotych. Jest drogo, ale uważam, że warto.
Praktyczność.
Jeśli mowa o wielkości – 655 litrów bagażnika w pełni wystarczy na wszelkie zakupy i walizki i jeszcze jest miejsce na pełnoprawne koło zapasowe pod podłogą. Do tego jest bardzo pakowny, trzy duże walizki wchodzą bez problemu. GLE 53 Coupé pokazuje więc, że nadwozie uznawane za niepraktyczne wcale takie nie jest.
Praktyczności nie koniec – moje 187 cm wzrostu mieści się z tyłu bez problemu, choć między fotelikami jest ciasno. Nad głową mam mnóstwo miejsca. Do tego, jeśli pokombinuje się trochę z fotelikami to GLE 53 zmieści z tyłu aż trzy jeśli dwa bedą przodem do kierunku jazdy. Hasło reklamowe, że jest to model rodzinny jak najbardziej potwierdzam.
Wracając do tematu miejsca, z przodu jest znacznie lepiej – przestronne centrum sterowania wszechświatem w postaci kokpitu i foteli zezwala na personalizację auta w każdym wyobrażalnym aspekcie. Jednocześnie fenomenalnie trzyma w każdych warunkach, dbając też o plomby w zębach. Jeśli zaś ochota najdzie, odpalamy masaż foteli, świetne audio Burmester i przechodzimy w tryb pochłaniacza kilometrów. GLE 53 wydaje mi się w nim odnajdywać najbardziej.
Ale to jest prawdziwe AMG czy nie?
O samym zawieszeniu nie ma co się dużo rozpisywać, bo w standardowych ustawieniach jest po prostu optymalnie do naszych dróg. Tzn jest na tyle sztywno by czuć, że jest to SUV z charakterem sportowym, ale na tyle delikatnie by nie musieć omijać każdej koleiny. Jeśli chcemy pogłębić doznania – śmiało, Mercedes przygotował wspomnianą wcześniej personalizacje i tyle trybów, że można cały dzień testować.
Podobnie jest z układem napędowym. Masę auta oczywiście czuć w zakrętach, ale jak przystało na AMG jest wszystko świetnie zbalansowane. Na pytanie z nagłówka na szczęście mogę odpowiedzieć szczerze bo ostatnio miałem przyjemność posmakować starej szkoły AMG. Kontrowersyjnie stwierdzę, że GLE 53 broni się.
Lepiej usiądź.
Cały ten luksus i 4 m 96 cm SUV’a Mercedes wycenił na minimalnie 505 tysięcy złotych. Co ciekawe, zdecydowanie warto się wczytać w konfigurator. Ten jest nie tylko przejrzysty, ale i wyjątkowo intuicyjny. Z rzeczy wyjątkowych, 1 440 zł dopłaty wymaga system AMG Track Pace, pozwalający mierzyć zarówno swoje wyczyny na torze, jak i przyspieszenia. Właśnie z jego pomocą wykonywałem pomiary 0-100 km/h. Okazuje się, że to dość przydatny bajer. Inną ciekawą opcją jest dwu-tonowa skóra nappa w kolorze macchiato beige/czarnym, za blisko 12 700 zł.
Dodatki z włókna węglowego we wnętrzu to wydatek kolejnych 10 tysięcy. Najdroższe dwie pozycje to wspomniane wcześniej felgi za 20 500 zł oraz pakiet AMG Line Premium Plus (w skład którego wchodzą np adaptacyjny system świateł drogowych, składane koło zapasowe, przyciemniane szkło termoizolacyjne czy domykanie drzwi) za ponad 22 000 zł. Ze wszystkimi dodatkami wyszło tu ponad 647 000 zł. Wchodzimy więc na teren cenowy uwielbianego przeze mnie Jaguara F-Pace SVR. Niestety marna z niego konkurencja, bo jest o segment mniejszy. Jest też o segment słabiej jakościowo wyposażony, choć stara się nie dać po sobie tego poznać. Jaguar wygrywa za to w innym aspekcie, tym który dla mnie gra pierwsze skrzypce.
Jak Goliat zniszczył wszystkich.
Silnik, bo o nim mowa, w Jaguarze jest dla mnie od jakiegoś czasu wyznacznikiem nastawienia auta. To on w wersjach specjalnych, tych mniej cywilnych ma grać pierwsze skrzypce. W brutalnym, wulgarnym wręcz aucie ma emitować decybele, brzmieć dziko i definiować charakter. Z tym że tak jak SVR ma właśnie być nastawiony na wrażenia z jazdy i akustykę, tak GLE 53 nie. Mercedes podaje moc w sposób liniowy, bez krzyczenia na dwa osiedla dalej, że się pojawił. Tu nic nie dzieje się nagle, spontanicznie. Kierowca jest otoczony kokonem komfortu, luksusu i dostojności. Oczywiście, że GLE 53 może stać się nagle agresywne, szybkie i próbować pokazać się na dzielni. Z tym, że ono może, a nie musi.
Trochę brakuje więc większego silnika, ale dla fana brutalnych emocji została jeszcze wersja 63s z V8 o pojemności 4.0 więc wybór uzależniony od pojemności portfela pozostał. Mercedes pokazał przez wypust GLE 53, że świetne osiągi nie muszą być połączone z wularnością, a auto rodzinne może być stonowane, ale nie wyprane całkowicie z emocji. Zastanawiam się tylko, czy bardziej bym jednak nie chciał na co dzień mieć trochę bardziej oszczędnego GLE, skoro ten najlepiej czuje się w roli pochłaniacza kilometrów.
We współpracy z Mercedes-Benz Polska